Ostatnie 18 godzin spędziłem na promie z Amsterdamu do Newcastle. Jest tam niezła wyżerka – obiadokolacja i śniadanie w formie szwedzkiego stołu, z imponującą ilością potraw i przystawek – więc jestem najedzony po kokardy i dzisiaj nie będzie weekendowego gotowania. Tak wiem, że to piąty z siedmiu grzechów głównych “nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu”, ale na prawdę trudno było skończyć
Płynąłem Princessą, a od kierowców pływających częściej tą linią, dowiedziałem się, że na Kingu jest jeszcze większy wybór…
Niestety pauza weekendowa wypadnie mi w środku tygodnia, bo rozładunek mam jutro fix o 3:30, więc #weekendowegotowanie wypadnie dopiero wtedy, kiedy pauza.
Rzadko pływam “długimi” promami, najczęściej z Calais lub Dunkierki do Dover i z powrotem, ale czasem zdarza się taka dłuższa wycieczka. Do UK pływałem z Caen, Le Havre, Dieppe, Zebrugge i Rotterdamu, ale jedzenie na tamtych promach nie umywa się do Princessy. Może tylko na linii Rotterdam-Hull było trochę porównywalnie, choć pamiętam, że kelner przyniósł mi piwo, a po jedzeniu okazało się, że trzeba za nie zapłacić. No cóż, mój błąd, mogłem zapytać. Ale w końcu nie pracuje się w dziad-transie, więc te 5£ za Heńka 0,33l jakoś przeszło
PS. Rada dla kierowców mających problemy z chorobą morską (ja niestety mam): w recepcji promu mają tabletki i dają za darmo jak się poprosi. Dla kierowców nie znających angielskiego: choroba morska to »seasikcness« (czytaj sisiknes). Nie żebym był poliglotą (kiedyś czekając w Dover na prom, kilku kiero na CB z*ebało mnie na funty, bo podpowiedziałem zjeżdżającemu z promu jak powiedzieć coś po angielsku), ale trochę umiem, więc może komuś to się przyda.
Moje pomysły na jedzenie w trasie. Czasem zaskakujące – niektórzy mówią o nich „bieda” – czasem bardzo proste, czasem skomplikowane, ale zawsze dużo lepsze od gotowców typu ADR ze sklepu.
Nazywam się Marcin Marek Kucharzyk, jestem zawodowym kierowcą i amatorskim kucharzem.